Archiwum bloga

24 września 2012

DZIEŃ 87 RYGA

Rano oczywiście padało, ale trzeba się było zebrać. Pedałowałam ostro cały dzień. Rower był cały z piasku. 20km przed Rygą (tu jechałam już autostradą bo nie było innej drogi) złapałam gumę w tylnym kole. Peszek bo w Helsinkach kupiłam nową dętkę, która miała inny wentyl. Moja pompka ma oczywiście drugą końcówkę do tego rodzaju wentyla, ale akurat parę dni wcześniej mi się złamała (plastik). Nie skleję przecież dętki skoro nie mogę jej napompować. Zaczęłam łapać stopa, ale wiecie pewnie jak się łapie stopa na autostradzie. Szłam sobie w stronę Rygi i w końcu zatrzymał się Pan, który jechał kamperem, ale to nie był zwyczajny samochód tylko jakiś kosmiczny wehikuł. Trzeba było zmieniać jakieś przyciski, kabelki, światełka. Kiedy zatankowaliśmy Pan przeciskał się między fotelami do tyłu i samochód zaczął odjeżdżać. Kiedy byliśmy już w centrum przez pasy przechodziła taka stara babuszka. Idąc na zielonym świetle przez pasy dla pieszych cały czas się żegnała. Kiedy przeszła, zatrzymała się na chwilę. Przeżegnała się wolniej, bardziej uroczyście, a później pobłogosławiła wszystkie samochody, które stały na światłach. Chyba za to, że jej nie przejechały.
Pan wysadził mnie w centrum. Powiedział, że jestem krejzi i stukał palcem w czoło, ale z drugiej strony to co robię jest "wow" i dał mi zapasową dętkę.
Poszłam do Sanity i Sylwestra z warmshowers.




23 września 2012

DZIEŃ 86

Zajebisty motyw: mijam granicę w miejscowości Moisakula, Grupa młodych, pijanych ludzi słucha sobie muzyki techno z samochodu, a zaraz za znakiem Latvia chamsko kończy się asfalt. Welcome to Latvia! Większość czasu jadę po szutrowej drodze przez maleńkie wsie. Urocze domki z przepięknymi ogrodami i dużo opuszczonych, zarośniętych, zniszczonych budynków.
Gonił mnie dziś wielki pies. Pedałowałam po tym piachu szybciej niż się da.
Jeste 7 stopni i trochę mnie dziś zmoczyło.
85km










22 września 2012

DZIEŃ 85

Nie podoba mi się to, że tak szybko się ściemnia. Trzeba rozkładać namiot jeszcze przed 20.00. To nie jest mój tryb. Chciałabym jeszcze jechać.
108 km. Sultsi.




21 września 2012

DZIEŃ 84

Chciałam wyjechać z centrum Tallina autobusem bo źle się jedzie przez miasto i w dodatku miałam jeszcze jeden nieskasowany bilet. Kierowca pierwszego autobusu powiedział, że absolutnie nie ma takiej możliwości żeby jechać w autobusie z rowerem. Poczekałam na następny. Duży, niskopodłogowy, ale kierowca mówi, że to jest imposible. Pogadałam z nim i zrobiłam smutne oczka i pojechałam :)
Mijałam zajebiaszczy przystanek: "kosmos".
W Rapli kupiłam nową oponę bo ta stara mimo, że naprawiliśmy ją z Johannesem w Helsinkach, już nie daje rady.
Nie mam mapy, ale od czasu do czasu są mapy regionu przy drodze i jest taka trasa, która nazywa się "greenway" i mniej więcej sobie tędy jadę.
Pierwsza noc w namiocie od wypadku. Cały czas śnią mi się koszmary.
Kiedy rozstawiałam namiot było całkowicie ciemno. Widziałam tylko wysoką, ale za to ładną trawę i schowałam się za małymi brzozami. Rano okazało się, że 20 metrów dalej jest ławeczka, stolik i dużo wykoszonej trawy dla turystów. Pośmiałam się z mojego frajerstwa.
Kehtna. 80km


20 września 2012

DZIEŃ 83

Odwiedziłam Kumu czyli muzeum narodowe, a później chodziłam zygzakiem po starym mieście. Wieczorem w parku był festiwal świateł czy coś takiego i wszędzie paliły się świece i lampki i były koncerty. Przyjechał chłopak siostry Karmen, który jest żeglarzem i było małe powitalne przyjęcie. Poznałam fana piłki nożnej, który puszczał mi na jutubie filmy z najlepszymi polskimi golami. Miał tylko małe problemy z powtórzeniem polskich nazwisk.



19 września 2012

DZIEŃ 82 TALLIN

Wstałam wcześnie rano żeby być na promie o 8:00 ale nie zdążyłam bo wszędzie był płot i nie mogłam znaleźć drogi żeby się am dostać. Popłynęłam następnym o 10:30. Ogromny prom. Ja oczywiście muszę stać w osobnej kolejce z samochodami i wjeżdżać razem z nimi w te "garaże". No wiecie, tiry, samochody i ja ... na rowerze. W Tallinie spotkałam się z Helen z CS, która mimo że nie ma miejsca u siebie, znalazła dla mnie nocleg u swojej koleżanki z grupy, Karmen. Karmen była przecudowna. Studiuje muzykoterapię, gra na akordeonie, zgrałam sobie od niej mnóstwo estońskiej, folkowej muzyki, dostałam małą, żółtą harmonijkę żeby grać sobie w drodze. Piłyśmy piwo wieczorem na mieście w fajnym miejscu  (ciemne,wiśniowe-polecam, tu wszyscy piją Alexandra, bo jest największy i najbardziej alkoholowy). Później spacerowałyśmy po starym mieście.


18 września 2012

DZIEŃ 81

Dziś muzea i galerie są otwarte więc byłam we współczesnej i narodowej, miałam rower więc jeździłam sobie po mieście. Jedliśmy na mieście lunch z Johannesem w jakiejś starej fabryce. Później świeciło słońce i siedziałam sobie na schodach pod wielkim białym kościołem tam gdzie siedzą wszyscy turyści. Cudownie. Helsinki są obecnie europejską stolicą dizajnu więc różne rzeczy się dzieją na mieście. Jest też takie miejsce w starym porcie gdzie ludzie robią graffiti i streetartują się na dużej przestrzeni, a na końcu jest hipsterska kawiarnia.
















17 września 2012

DZIEŃ 80

Odpoczywałam sobie cały dzień. Uzupełnianie bloga zajęło mi dużo czasu. Wieczorem piekłam ciasto, bo bardzo chciałam założyć muminkowy fartuszek, a przecież nie można takiego fartuszka zakładać bez powodu.






16 września 2012

DZIEN 79 HELSINKI

O 7:06 rano pociąg był w Helsinkach. Kochana mamusia wysłała szybciutko wiadomości z warmshowers i pierwszy odpowiedział Johannes. Razem z innymi ludźmi wynajmują dom w bogatej dzielnicy, w domu obok mieszka ambasador Wietnamu, niedaleko jest też ambasada Iraku, inny sąsiad ma nawet samolot. Dom jest wypaśny. Ludzie cudowni. Mają nawet kubki i fartuszek z muminkami. Ich znajomy musiał przepłynąć żaglówka do innego portu więc już nawet żeglowałam w Helsinkach. Wieczorem było piwko i placki ziemniaczane.



  

15 września 2012

DZIEN 78

Spałam niecałe 3 godziny. Nie byłam w stanie naprawić tej głupiutkiej opony wiec stanęłam przy drodze i łapałam stopa. Samochodów było tak mało, że właściwie siedziałam sobie przy drodze z kartką. Nie spinałam się za bardzo. Po dwóch godzinach zabrali mnie ci sami ludzie z którymi jechałam dzień wcześniej. Jak usłyszeli co się działo w nocy, zmienili swoje plany i zawieźli mnie prosto do Rovaniemi. Okazało się, że Maija jest członkiem klubu kolei, a pani w okienku była tak miła, że dostałam bilet na jej kartę i zamiast 80 euro (zniżka studencka obowiązuje tylko studentów z Finlandii) zapłaciłam 10 euro (śmieszne jest też to, że taką zniżkę można uzyskać tylko w soboty). Antek dostał bilet za 9 euro i pojechaliśmy o 18:10 do Helsinek.


14 września 2012

DZIEN 77 WYPADEK

Miałam zamiar rowerować dalej, ale praktycznie od razu złapałam stopa do granicy z Finlandią. Przekroczyłam rzekę Tana i skończyła się moja przygoda z Norwegią. Smutno troszkę mi się zrobiło bo bardzo mi się podobało na północy (chyba zostawiłam tam sporą część swojego serduszka), ale kraj muminków tez jest fajny. Straszliwie tu płasko. Niesamowicie monotonny krajobraz. Jak okiem sięgnąć, tylko lasy i jeziora. Akurat teraz w Laponii trwa okres zwany RUSKA. To czas kiedy przez około 2-3 tygodnie można podziwiać najpiękniejsze kolory jesieni. Borowina jest czerwona, różowa, mchy zielone, liście na drzewach żółte. Jest przecudownie.
Po dłuższym czasie zabrała mnie para kamperowców, Maija i Jukka (i dwa male pieski). Zatrzymywali się na campingu w Saarisielce wiec wysiadłam koło drogi i chciałam jeszcze coś złapać, po chwili zrobiło się ciemno (dopiero teraz zauważyłam, ze zegarki tu są o godzinę do przodu) i rozbiłam namiot niedaleko drogi w małym lasku.
Było 5 minut przed godziną 3 w nocy kiedy obudziła mnie moja opona. Usłyszałam "puf!" i długie "psssssssssssyyyyyttt" uchodzącego powietrza. Obudziłam się i myślę sobie: "jak tylko rano nie będzie padać to się to naprawi", ale za chwilę usłyszałam straszne "JEB!" i bardzo głośny szum  (później się okazało, że to były koła samochodu, które przez jakiś czas się jeszcze obracały). Najpierw myślałam, że ktoś się wydurnia. Miałam już takie sytuacje kiedy jacyś debile widząc namiot zaczynali trąbić i coś wołać. Wyglądam z namiotu żeby zobaczyć co się dzieje. Samochód stał kilka metrów od mojego namiotu (kamieniem bym dorzuciła), ale w tych ciemnościach widziałam tylko tylne światła. Zabrałam szybko telefon i latarkę, które miałam pod ręką, ale kiedy biegłam zgubiłam latarkę. Padał niewielki deszcz. Było zimno, widziałam swój oddech. Biały samochód stał na przewróconej wielkiej lampie ulicznej. Cały przód rozwalony. Już z daleka wołałam czy ktoś żyje. Strasznie się bałam otworzyć drzwi bo nie wiedziałam jaką masakrę zobaczę w środku. Koleś leżał z nogami pod kierownicą a głową zwisał gdzieś z drugiej strony. Nie odzywał się, ale słyszałam jak ciężko oddycha. W przedniej szybie była dziura i trochę krwi. Nikogo więcej nie było w samochodzie. Podbiegłam z drugiej strony i nie było szyby od strony pasażera. Widziałam, że koleś ma wielką dziurę w głowie z której troszkę kapała krew. Mówiłam do tego kolesia, ale był nieprzytomny. Próbowałam się dodzwonić na 112 i 113, ale odpowiadało mi, że to zły numer (później dowiedziałam się, że powinnam wyciągnąć kartę sim z telefonu. No kto by pomyślał?). Akurat w tej chwili przejeżdżał jakiś samochód. Wyskoczyłam na drogę i machałam żeby się zatrzymał, ale pojechał dalej. I myślę sobie "kuźwa, co tu zrobić?". Pobiegłam przez ten mały lasek bo tam niedaleko były jakieś restauracje i stacja benzynowa. Wszystko było pozamykane. Krzyczałam, że potrzebuję pomocy i żeby ktoś wezwał karetkę. Waliłam w drzwi jednego domu, później pukałam do niektórych kamperów, które stały na parkingu (można się tam było podłączyć do prądu), a było ich chyba z 20. Zrobiłam taki hałas, że zmarłego by obudził, ale nikt nawet nie wyglądnął. W Polsce to by się zaraz cala wieś zbiegła. Mijała mnie taksówka i też się nie zatrzymała, kolejny samochód zwolnił i pojechał dalej. To trwało mniej niż minute, a może nie. żupełnie straciłam poczucie czasu. Totalna porażka. Moja porażka, bo nie potrafiłam pomóc i porażka tych ludzi, bo nikt mi nie pomógł. Pobiegłam znowu do tego rozwalonego samochodu. Okazało się, że zawrócił pierwszy samochód, który wcześniej zatrzymywałam. Jacyś dwaj faceci. Mówili, że cieżko mnie było zauważyć bo było ciemno. Może i ciężko zauważyć osobę machającą w nocy na środku ulicy. Zadzwonili na pogotowie. Nawet nie zaglądnęli do tego samochodu tylko stali parę metrów dalej. Stałam przy tym zakrwawionym kolesiu i mówiłam mu cały czas żeby się nie ruszał, że pomoc już jedzie, a on tylko wydawał jakieś dziwne dźwięki. Nie wiedziałam czy mówi po angielsku wiec wołam do tamtych facetów żeby powiedzieli mu po fińsku, że ma się nie ruszać i żeby go jakoś uspokajali, ale oni powiedzieli tylko jakieś jedno zdanie po fińsku i nawet tam nie podeszli. Ja byłam przerażona, ale wyobrażałam sobie jak przerażony musi być ten facet, wisząc w środku nocy w samochodzie z rozwaloną głową. Nie wiedziałam jak jeszcze mam mu pomóc. Bałam się go ruszać i myślałam też, że nie powinnam wiec stałam tam, mówiłam do niego i modliłam się. Jedną koronkę do Bożego Miłosierdzia później przyjechał wóz strażacki. Była tam jedna młoda dziewczyna i facet. Później przyjechała policja, więcej strażaków i na końcu karetka. Bardzo długo wyciągali go z samochodu ja w tym czasie siedziałam w radiowozie.Najbliższe pogotowie jest 30km dalej, ale i tak kiedy go tam zabrali musieli czekać 1,5h na helikopter z Rovaniemi. Policjant kazał mi napisać na kartce moje dane i powiedział, że nie zostawi mnie tutaj samej w tym miejscu, w namiocie i pomogli mi spakować rzeczy i zawieźli mnie do strażaków. I tak sobie siedziałam o 6 rano pijąc herbatkę z dwoma policjantami i pięcioma strażakami.





13 września 2012

DZIEN 76

Jadę sobie w słoneczku, leniwie, oglądam widoki, renifery, aż tu nagle złapałam gumę (moja pierwsza, nie licząc problemów ze szprychami po Rallevegen). Naprawiam sobie spokojnie, łapiąc stopa kiedy tylko raz na sto lat mija mnie jakiś samochód. Najpierw udało mi się złapać pana, który  jechał do Olderfjord, tam na stacji zaczepiłam kolejnego pana, który zabrał mnie do Lakselv. W Skognavari znowu złapałam gumę. Problem był taki, że miałam dziurę w oponie. Starałam się to naprawić jakimiś kawałkami opakowania po jogurcie i taśmą, ale to nie było zbyt trwale rozwiązanie. Spałam w ogrodzie u miłych ludzi. Następnego dnia dostałam na drogę kanapki ze świeżo uwędzonym łososiem.


12 września 2012

DZIEN 75

Zrobiłam sobie długi przystanek przed tunelem. Najadłam się, umyłam siebie i Antka (to była jedyna toaleta po drodze w której można się było podłączyć do prądu). Na rowerze mam kartkę z kciukiem i napisem FINLAND. Liczę na to, że ktoś mnie zabierze. Śpię kilka kilometrów od Kafjord. Było ciemno kiedy rozkładałam namiot i całą noc lało, za to rano widoki były niesamowite.
38km









11 września 2012

DZIEN 74 NORDKAPP

72km
Wstałam o 4 rano. W nocy wiało tak mocno, że złamała mi się jedna z rurek w namiocie. Widziałam piękny wschód słońca. Na Nordkapp dojechałam przed 10:00 (od 11:00 trzeba płacić za wjazd). Uroniłam oczywiście łezkę jak myślałam o tym ile przejechałam i patrzyłam przed siebie a tam nic tylko sama woda po horyzont.
Poznałam 2 chłopaków, rowerzystów z Belgii, którzy nawet "spali"(tak wiało, że nawet na chwilę nie zasnęli) tam w namiocie. Też jechali przez Norwegię, ale cały czas wybrzeżem. Mówili, ze od teraz nienawidzą gór i mieli ochotę zrzucić rowery z Nordkappu do wody. Była tam tez inna para rowerzystów, ale pary sa zawsze skupione na sobie więc nawet z nimi nie gadałam. Wpisałam się do księgi gości. Nawet zapomniałam sobie zrobić jakieś ładne/porządne zdjęcie.
Poszłam na spacer na prawdziwy koniec świata, Knivskjelodden. Na mapie 10km. Szlam sobie tam sama dość zamyślona i w obie strony zajęło mi to 4h. Było po 18 kiedy zaczęłam rowerować na południe. Po niedługim czasie zerwał się straszliwy wiatr, najstraszliwszy (czasami na niektórych mostach mi tak mocno wiało). Uderzał prosto we mnie aż nie mogłam oddychać. Nie było mowy o tym żeby jechać na rowerze. Ledwo go prowadziłam. Wiatr prawie mnie przewracał. Nie było ani jednego miejsca żeby się ukryć. Droga biegnie tam sobie jak taka wstążeczka szczytami gór i są tam tylko skały. Z południa przyszły wielkie czarne chmury i zapadł totalny mrok. Nigdzie nie było żadnych świateł. Później było widać tylko światła Honningsvag odbijające się na czerwono na chmurach. Szłam w ich stronę i to nie było światełko nadziei. Czułam się jakbym szla raczej w stronę piekła. Skulona, mocno pchałam rower, kroczek po kroczku przez ponad dwie godziny. Kiedy droga schodziła już w dół, musiałam mocno pedałować żeby w ogóle jechać i w dodatku mocno trzymać kierownice bo wiatr rzucał mną na wszystkie strony. Zjechałam do pierwszego fiordu gdzie wiało już znacznie mniej. Rozkładając namiot musiałam najpierw włożyć wszystkie bagaże do środka żeby mi go nie porwało. Całą noc wiatr szarpał namiotem niemiłosiernie. Spalam sobie długo.